piątek, 28 lipca 2017

Wywiad VI: Martwi głosu nie mają

Just stop your crying.
It’s a sign of the times.
Welcome to the final show.
Hope you’re wearing your best clothes.
~ Harry Styles

Krew spływała po ciele drobnej ośmiolatki, która w śliskich od potu dłoniach trzymała krótki nóż — swoją jedyną broń tego wieczora. Nie przejęła się leżącym pod nią, zakrwawionym i sztywnym mężczyzną. Tylko przez chwilę czuła odruch wymiotny, więc odwróciła się szybko, zasłaniając usta ręką. Kilka metrów od niej, na pokrywie zielonego kontenera siedział chłopiec w jej wieku. Nucąc coś pod nosem, wycierał swój scyzoryk o koszulkę. Jego rude włosy powiewały na wietrze, ale nie była w stanie zobaczyć twarzy kompana; noc była ciemna, zimna i pełna strachów, przed którymi uciekały wszystkie normalne dzieci. Natomiast Yakiimo mocno przeciwstawiała się wszelkim lękom, śmiało wykonując powierzone jej zadanie. Swoją drogą, to był konkurs. Zwycięska para miała zjeść kolację w towarzystwie samego Mistrza, a to oznaczało, że mieli szansę udowodnić mu, ile są warci. Pokazać, iż może ich mianować swoimi prywatnymi ochroniarzami.
— Następny cel znajduje się dwa kilometry na południowy zachód — usłyszała w przymocowanej do ciężkiego pasa krótkofalówce. — Póki co prowadzicie, ale Suigestu i Mangetsu są tuż za wami.
— Dzięki, Tsunade — odparła niewzruszona, podczas gdy jej brat zeskoczył na ziemię, płosząc kilka śmietnikowych kotów.
Posłała mu wściekłe spojrzenie, ale ten jedynie wzruszył ramionami, uśmiechając się do niej szeroko, chociaż jego oczy od pewnego czasu pozostawały nieprzyjemnie chłodne. Yakiimo miała wrażenie, że robił wszystko po to, aby ona była zadowolona. Nawet wobec rozkazów Mistrza miał coraz więcej wątpliwości, jednak posłusznie je wykonywał, pamiętając, jak bardzo jego siostra chciała wejść na szczyt, by zapewnić im godne życie.
— Ja górą, ty dołem? — zapytał dla pewności, przeciągając się leniwie.
Od zawsze piastował stanowisko najsilniejszego z ich grupy. Szybko opanował sztukę walki, kilka języków, wykazywał się strategicznym myśleniem. Yakiimo kroczyła za nim; potrafiła przewidzieć czyjeś ruchy na podstawie gestów, słów. Znała się na ludziach, dzięki czemu stworzyli najpotężniejszy duet w historii eksperymentu. Do tego wszystkiego dochodziły inne, nieprzeciętne umiejętności.
— Jasne — mruknęła. — Spróbuj niczego nie zniszczyć. — Uśmiechnęła się delikatnie.
— To samo miałem ci powiedzieć — zaśmiał się, po czym odwrócił do niej plecami i ostatni raz spojrzał za ramię. — Widzimy się na miejscu.
— Wygrajmy to, Yahiko.

— Szybko!
— Uciekaj!
— Biegnij!
Yakiimo zasłaniała głowę rękami, brodząc między spanikowanym tłumem pracowników i dzieci, głównie w jej wieku, może tylko trochę starszych. W każdym razie w niczym nie przypominali swoich równolatków z normalnego świata; mieli poważne miny, chłodne spojrzenia i okrutne uśmiechy. Czasami dla zabawy uciekali nocą oraz udowadniali sobie nawzajem, co są w stanie zrobić. Mimo to, wszyscy krzyczeli, przepychali się, oświetlani jedynie światłem z policyjnych latarek.
Inami była przerażona. Zanim to się stało, Mistrz spakował swoje rzeczy i opuścił ich schronienie, pozostawiając na pastwę losu. W dodatku całe te zamieszanie spowodowało, że zgubiła Yahiko. Potrafiła sama się obronić, aczkolwiek bez tego chłopaka czuła się, niczym bez ręki.
Korytarz był ciasny, toteż kilka osób zostało w tyle. Szybko dosięgły ich policyjne pałki, a kiedy funkcjonariusze wypuścili psy, odruchowo przyspieszyła kroku. Każdy tu mógł skorzystać ze swoich zdolności, ale to równało się ze skrzywdzeniem pozostałych, a tego nie chciało żadne z dzieci. Byli dla siebie, jak prawdziwa, niezastąpiona rodzina, którą właśnie próbowano brutalnie wyłapać, zniszczyć, pogrzebać.
Poczuła szarpnięcie i chwilę potem, wściekle wierzgając, znalazła się w jednym z zagraconych, brudnych pomieszczeń. Ktoś trzymał rękę na jej ustach, drugą mocno ściskając talię i unosząc całą dziewczynę do góry. Kiedy nieznajomy postawił ją na ziemi, przodem odwracając do siebie, poczuła ogarniającą ją ulgę i chwilowy spokój. Yahiko zaciskał palce na jej ramionach, twardo patrząc w oczy. Był zły, zdecydowany oraz cholernie niebezpieczny. Wstrzymała oddech, nasłuchując odgłosów zza drzwi.
— Podziemne korytarze — rzucił cierpko, rozglądając się po pomieszczeniu. — Właśnie nimi uciekniemy.
— Co z resztą? — zawahała się.
— Nic. — Wzruszył ramionami, ostrożnie stąpając po podłodze. W każdym z pokoi znajdowała się specjalna kładka prowadząca na niższe poziomy, a on starał się ją odnaleźć.
— Nic? — powtórzyła drżącym głosem. — Mistrz powiedział nam, że…
— Tak, tak — machnął na nią ręką. — Całe to przyrównywanie nas do stada wilków jakoś do mnie nie trafia. Koleś zżyna z Gry o Tron — fuknął. Nachylił się i wyciągnął kilka desek, zaglądając do środka. — To tutaj.
Z podziemia dało się wyczuć smród stęchlizny, martwych zwierząt oraz kurzu. Yakiimo powoli podeszła do niecierpliwiącego się brata i popatrzyła na niego oczami pełnymi przerażenia tudzież buntu. Już chciała zaprotestować tej groteskowej ucieczce kanałami, gdy rudowłosy bezceremonialnie pchnął jej plecy, sprawiając, że mimowolnie zagłębiła się w nieprzeniknioną ciemność. W miarę, jak spadała, mały punkcik światła oraz odgłosy wrzasków znikały gdzieś pomiędzy grubymi murami tajnych przejść.
Instynktownie rozluźniła mięśnie i wylądowała na zgiętych nogach. Yahiko ciągle powtarzał, że Inami zawsze spadają na cztery łapy, ale aż do dziś nie brała tego na poważnie. Stopy do kostek miała zamoczone w brudnej wodzie. Jej wzrok nie przyzwyczaił się do ciemności; z resztą za obserwację odpowiadał Yahiko. Chwilę potem usłyszała obok siebie plusk. Wzdrygnęła się, gdy krople śmierdzącej cieczy wylądowały na jej twarzy.
— Dalsza część planu? — warknęła.
— Wychodzimy, a potem rozwalę budynek. Ty będziesz mnie osłaniać — mówił, ciągnąc ją za sobą wzdłuż tunelu.
— Zabijesz ich wszystkich?
— Tego pragnął Mistrz, bym któregoś dnia, zabił ich wszystkich — uśmiechnął się smutno.

— Lewo, prawo, góra, góra — powtarzał, nie przestając na nią nacierać.
Jego katana przeciwko dwóm, zakrzywionym sztyletom Yakiimo; ścierali się ze sobą, a on wciąż rozpraszał ją, podając niewłaściwe informacje. Chłopak wydawał się znudzony treningiem, jego ton wskazywał na głębokie zmęczenie, podobnie z resztą sine wory pod oczami, ale wypełnione gracją ruchy sprawiały, że Yakiimo z trudem osłaniała się przed ciosami. Zaciskała zęby za każdym razem, gdy w swoje uderzenie włożył trochę więcej siły.
— Prawo — rzucił od niechcenia i ostrzem od dołu przeciął powietrze, raniąc jej przedramiona.
Syknęła i odskoczyła kilka kroków w tył, uśmiechając się zawzięcie. Wierzchem dłoni otarła pot z czoła, natomiast Yahiko wbił katanę w ziemię, rozmasowując nadgarstek.
— Nie rozumiem po co nam to — wskazała na jego miecz. — Wystarczy, że machniesz ręką i przeciwnicy padną. Za to ja…
— Dość — przerwał jej, z powrotem zaciskając palce na rękojeści. Przewróciła oczami, ostentacyjnie wypuszczając powietrze. — Projekt, w którym braliśmy udział, skupiał się wokół naszego powiązania. Jesteśmy bliźniakami. Będąc blisko siebie możemy korzystać z tego, co gaśnie, kiedy dzieli nas znaczna odległość, rozumiesz? — Przesunął końcem katany po betonie, aż poleciało kilka iskier.
— Więc istnieje prawdopodobieństwo, że rok temu wyłapali tylko połowę — mruknęła.
— Raczej zabili. Bali się tego, nad czym nie potrafili zapanować.
— To oczywiste, że nad…

Gwałtownie zaczerpnęła tchu, zdając sobie sprawy, że trzyma za rękę rudowłosego chłopaka, wciąż klęcząc na zimnej ziemi. Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, które wyrażały jedynie głębokie przerażenie. Kilkakrotnie poruszyła spierzchniętymi wargami, ale z gardła dziewczyny nie wydobyło się żadne słowo. Czuła się, jakby znajdujący się na jej barkach, wyimaginowany ciężar przybrał na wadze. Miała ochotę krzyczeć, uciec daleko stąd, jednocześnie pragnąc do końca wypełnić powierzone jej zadanie. Musiała uratować Kibę oraz odkryć, kto naprawdę stoi za zamachami, aczkolwiek coś podpowiadało Yakiimo, iż okropna prawda stoi tuż przed nią.
Cała drżąc, podniosła wzrok ku górze, zdając sobie sprawę, że chłopak wyciąga do niej rękę, uśmiechając się przy tym delikatnie i nieśmiało, jakby nie do końca jej ufał. Zacisnęła usta w wąską linię, wzrokiem przeczesując teren wokół niej; Yahiko przyprowadził ze sobą wsparcie w postaci kilku zakapturzonych, skrytych w cieniu postaci. Popatrzyła w górę, gdzie dziwna, niemal przezroczysta kopuła odgradzała ją od wiatru oraz świata zewnętrznego. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie stała się niewidzialna, ale szybko zbeształa swoją wyobraźnię i znów skupiła na nim.
Mieli te same, szare oczy, bladą skórę oraz cwaniackie uśmieszki, ale na tym podobieństwa się kończyły. On był wysokim, rudowłosym chłopakiem o szczupłym, lecz wyćwiczonym ciele i wzroku mordercy. Przy nim czuła się niczym kompletny amator i gówniarz.
— Yahiko — szepnęła mimowolnie, przyciskając dłonie do piersi. Oddychała szybko, niespokojnie; wszystko wokół wirowało, a tajemnicza kopuła zaczęła znikać, sprawiając, że do wewnątrz wdarł się nieprzyjemny wiatr. — Kim ty, do cholery, jesteś? — wydukała bardziej do siebie, niż niego.
— Yakiimo — opuszkami dotknął jej policzka, ale odsunęła się gwałtownie, zasłaniając rękami.
— Dlaczego cię nie pamiętam?! — wykrzyczała; powietrze wokół zadrżało.
— Ponieważ cię kocham, to potrwa tylko chwilę, jedno mrugnięcie okiem. Nawet nie zorientujesz się, kiedy mnie nie będzie, obiecuję ci to — zacytował samego siebie sprzed kilku lat.
Rozkojarzona zamrugała powiekami, nagle truchlejąc.
— Dzięki pomocy moich dobrych znajomych, uniknęłaś nieprzyjemności związanych z ministrem. Dowiedział się, że nic nie pamiętasz, a ja rzekomo nie żyję. Odzyskałaś należyty ci spokój. — Wsunął dłonie do kieszeni czarnego płaszcza, patrząc gdzieś w bok, na tylko sobie znany punkt.
Inami momentalnie ogarnęła niesamowita złość. Garbiąc się, stanęła na równe nogi, przypominając rozwścieczone zwierzę, które było gotowe rzucić się na chłopaka. Nie potrafiła logicznie myśleć; natłok informacji wydał jej się zbyt duży, jak na zwykłą dziewczynę z nieciekawego towarzystwa. Zacisnęła pięści.
— Spokojem nazywasz zabijanie, siedzenie w więzieniu i… szukanie ciebie? Odpowiadasz za wybuchy w Tokio, ale nie tylko. Cały świat ma ochotę cię udusić — wycharczała. — Jako członek Drugiego Oddziału Wywiadu mam obowiązek dokończyć zadanie. — Nie potrafiła uwierzyć, że właśnie coś takiego powiedziała, ale hardo parła naprzód.
Yahiko popatrzył na nią litościwie, a jedna z zamaskowanych postaci zaśmiała się perliście. Inne po prostu stały, ale przetoczył się przez nie szmer szeptów.
— Podłożyłem jedną bombę, i to pod więzieniem. Zamierzałem cię uratować, lecz kapitan mnie uprzedził — uśmiechnął się gorzko. — Ty naprawdę nie dostrzegasz prawdy.
— O tym, że mój brat jest potworem? — wycedziła.
— O tym, że ty też nim jesteś — Błyskawicznie do niej doskoczył.

Krzyki. Szum przesuwanych ławek. Tupot stóp. Trzaskanie drzwiami. Ludzie pod stolikami płakali, trzęśli się, ktoś skulony odmawiał modlitwę, siedząc w kałuży własnego moczu. Dorosła Yakiimo patrzyła na to wszystko z pewną dozą niezrozumienia, wiedząc jedynie, że znajduje się w gigantycznej szkolnej bibliotece.
Z korytarza dobiegł huk wystrzału sprawiając, że chuda dziewczyna w zbyt krótkiej spódniczce zakryła sobie uszy, mocno zaciskając powieki. Inami ze zdenerwowaniem spojrzała na dwuskrzydłowe drzwi, które wkrótce potem otworzyły się delikatnie. Zmarszczyła brwi doznając swego rodzaju szoku. Dziewczyna przed nią nie miała więcej, niż dziesięć lat i w dodatku była właśnie nią. Blond włosy zebrane w długiego kucyka, grzywka opadająca na twarz, z jednej strony zakrywała prawe oko. Ubrana na czarno; w spodenki, zakolanówki, skórzaną kurtkę wyglądała doroślej. Pomalowane na ciemno oczy wydawały się zupełnie puste, pozbawione litości czy współczucia.
Ostrze katany ułożyła sobie na ramieniu, w drugiej ręce trzymała pistolet, a wokół uda przymocowała pokrowiec na kilka noży. Kroki młodej Inami były zupełnie bezszelestne, zdawał się, że ona sama nasłuchuje, jakby wzrok nie wystarczył w zlokalizowaniu ofiar. Prawidziwa Yakiimo odniosła wrażenie, iż patrzy na kogoś obcego. Odwróciła głowę, a wtedy tuż przy swoim ramieniu zobaczyła Yahiko. Stał, wpatrując się w młodszą wersję siostry.
— Co próbujesz mi powiedzieć? — zagadnęła.
— Że jesteśmy tacy sami.
— Bliźniaki — skomentowała pod nosem, on tylko krótko się zaśmiał.
Przerzuciła wzrok na swoją młodszą wersję, która jak kot, ostrożnie zbliżała się do histeryzujących uczniów. Zdawało się, że od razu dostrzegła ich wszystkich, jednak wolała poczekać; może któryś okazałby się godny jej uwagi. Zacmokała i spokojnie weszła między półki, przyglądając się grzbietom książek, aż wreszcie sięgnęła po jedną z nich, katanę odkładając na bok. Obróciła tom w rękach, po czym otworzyła na pierwszej stronie, zabawnie marszcząc brwi. W tej jednej chwili naprawdę przypominała dziecko.
Ktoś zaklął pod nosem i, próbując wydostać się spod stołu, przypadkowo nim przesunął. Czas jakby zamarł, szczególnie dla przerażonego osiłka w koszulce z logo szkolnej drużyny piłkarskiej. Yakiimo szybko zamknęła książkę i odwróciła się w miejsce skąd dobiegł nieprzyjemny dźwięk tarcia, sprawiając, że spojrzenie dorosłej Inami podążyło za nią.
— Co tu się stało? — zapytała wreszcie, ukradkiem zerkając na Yahiko.
— Zobaczysz — rzucił cicho.
— To znaczy? — zniecierpliwiła się gwałtownie.
— To znaczy, że masz siedzieć cicho. Przeszłość to bardzo niemiłe miejsce, szczególnie dla kogoś, kto jej nie zna. — Wsunął dłonie do kieszeni płaszcza i wyjął z nich kolejno zgniecioną paczkę papierosów i zapalniczkę z wizerunkiem skąpo ubranej brunetki.
Yakiimo ostentacyjnie przewróciła oczami, usta zaciskając w wąską linię. Od pierwszego spotkania działał jej na nerwy, głównie dlatego, iż wciąż pozostawał okropnie trudną do rozwikłania zagadką. Nie dość, że zaprzeczał byciu terrorystą, to jeszcze ośmielał się wchodzić do jej głowy i niszczyć wszelkie blokady. Prychnęła, ponownie zerkając na swoją młodszą wersję.
Dziewczynka pochyliła się nad stołem, przekręciła głowę oraz zajrzała pod blat, krzyżując spojrzenie z chłopakiem. Ten nie potrafił ani się ruszyć, ani choćby zacząć prosić o to, by nie robiła mu krzywdy. Kiedy złapała go za kołnierz i, jakby nic nie ważył, wyciągnęła spod stołu, dorosła Yakiimo zagryzła dolną wargę. Nigdy nie chciała wiedzieć, że odkąd tylko żyła, sprawiała innym ludziom problemy, była przestępcą, bez mrugnięcia okiem słuchała rozkazów popieprzonego gościa, zabijała dla niego. Chłopak z łoskotem upadł, nadgarstkami i kolanami podpierając swoje drżące ciało. Z szeroko otwartych oczu kapały ciężkie łzy, oddech miał urywany, nie ośmielił się podnieść głowy.
Jednak młoda Inami najwyraźniej lubiła droczyć się z ludźmi. Odwróciła się na pięcie i tanecznym krokiem odeszła kilka metrów, po czym z prawdziwym wdziękiem odwróciła się do tyłu. Oko Yakiimo zarejestrowało ruch drobnej dłoni dziewczynki, aczkolwiek sam moment rzutu nie został uchwycony. Jeden z noży blondynki wbił się w ramię ucznia sprawiając, że ten zawył niemiłosiernie i gwałtownie wyprostował, trzymając w miejscu krwawiącej rany. Lecz nim uświadomił sobie prawdziwe zagrożenie, niczym za sprawą jakiegoś paranormalnego zjawiska w jego ciele znalazło się kilkanaście takowych noży. Dorosła Inami zakryła usta dłonią, cofając się o krok. Z pokrowca na udzie dziewczynki nie ubyło ani jednego ostrza więcej, mimo to zabarwione na czerwono rękojeści sterczały z torsu mężczyzny. Jego żyły i tętnice pozostały w nienaruszonym stanie; każdego z obecnych tam ludzi czekała niesamowicie powolna oraz bolesna śmierć, na którą prawdopodobnie nie zasłużyli.
Poczuła, jak oblewa ją zimny pot, gdy z gardła chłopaka wydobyło się rzężenie, potem upadł na podłogę i leżał tak w kałuży własnej krwi, trzęsąc się w konwulsjach, dopóki mała Yakiimo nie strzeliła mu prosto w potylicę. Z pozostałymi było podobnie; jeden nóż, potem kolejne nie wiadomo skąd, na końcu kulka lub przebicie kataną. Prawdziwa Inami ledwo utrzymywała się na nogach, żołądek podszedł jej do samego gardła, serce niemiłosiernie obijało się o żebra. Mdliło ją na widok tej niepozornej dziesięciolatki.

Obudziła się ze wspomnień dysząc i drżąc, natomiast obejmujący ją ramionami Yahiko nie wykazywał najmniejszych oznak zdenerwowania; patrzył jej prosto w oczy, uśmiechając się delikatnie, jakby był z niej dumny. Nie trudziła się, żeby go od siebie odtrącić. Wiedziała, że w przeciwieństwie do niej, ma on zdecydowanie więcej siły. Ostrożnie uniosła oczy i przyjrzała mu się z bliska. Był przystojnym, młodym mężczyzną o delikatnych rysach twarzy, ostrym spojrzeniu, bladych wargach. W sposobie jaki się poruszał czy mówił w ogóle jej nie przypominał, jednak młodsza wersja Yakiimo również robiła wszystko z nietypową wręcz gracją.
— W porządku? — zapytał delikatnym tonem, podnosząc ją do pozycji pionowej.
Potem zrobił coś nieoczekiwanego. Przycisnął Inami do torsu, jedną ręką gładząc potargane włosy dziewczyny. Szeptał jakieś niezrozumiałe słowa otuchy, ona zaś tępo wpatrywała się w przestrzeń nad jego ramieniem.
— Nie. Nie jestem już tą samą Yakiimo, wiesz o tym — powiedziała oschle. W tamtym momencie nie potrafiła wykrzesać z siebie jakichkolwiek emocji.
— Lubię każdą twoją wersję. — Usłyszała śmiech w jego głosie.
— Yahiko — odezwał się ktoś z tyłu — powinniśmy gdzieś się ukryć, i przy okazji wszystko jej wyjaśnić.
— Chodź. — Pociągnął ją za rękę, splatając ich palce.
Znieruchomiała gwałtownie.
— Co? — Uniósł brew.
— Nic. — Mocniej ścisnęła jego dużą dłoń. — Pomyślałam tylko, że Kiba nigdy tak nie robił... — Ruszyła za nim.

<<>>

— Jak mogłem wam zaufać, skoro nie potraficie znaleźć swoich kompanów? — Danzou z litością popatrzył na Naruto i towarzyszące mu trzy kobiety, które rzucały nienawistne spojrzenia w kierunku ministra. Ten jednak ostentacyjnie je lekceważył. — Kiba i Hidan z pewnością nie dożyją kolejnego dnia, ale Yakiimo, cóż, jedno z was będzie musiało zająć jej miejsce. — Uśmiechnął się szeroko.
Kaori zacisnęła pięści, po czym utkwiła ostre spojrzenie w twarzy Shimury. Był w średnim wieku, jego włosy po bokach przyprószyła siwizna, ale zachował resztki urody z dawnych lat. Miał piękny uśmiech, którym zwabiał ludzi w uszykowane przez siebie pułapki. Wyraźnie czekał, aż któreś z nich hardo wystąpi z szeregu, lecz Fukao dobrze wiedziała, że nawet najodważniejsi nie zrezygnują ze swojego życia; nikt nie chciał zginać karku przed osobą ministra.
— Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, co? — zakpił, przerywając ciążącą im ciszę. — Możecie zginąć razem, bez różnicy.
— Terrorysta zabije także ciebie — warknęła pod nosem Mayako.
Danzou popatrzył na nią, jak na wariatkę, po czym roześmiał się głośno, trzymając rękę na brzuchu. Kiedy przestał, mieli wrażenie, jakby świat zaczął się powoli rozlatywać.
— Nigdy go nie było — oznajmił zimnym tonem.
Naruto zacisnął usta w wąską linię i postąpił krok do przodu, osłaniając dziewczyny. Te popatrzyły po sobie zaskoczone, oczekując kolejnych wyjaśnień.
— Zamierzałeś chronić Japonię przed tym, co nie istnieje? — wydusił z siebie Uzumaki.
— Oni istnieją, kapitanie. Cały czas czaili się w mroku, a kiedy zrozumiałem, że nadal żyją, zaczynałem się ich pozbywać. Żeby zabić kogoś takiego, potrzebna było cholernie dużo materiałów wybuchowych. Ludzie sami stworzyli terrorystę, a nic nie podejrzewający komisarz powołał Wywiad. Chciałem was rozwiązać, ale kapitan przeżył ostrzał, podobnie, jak Raikage, a pomoc ludzi ulicy mogła mnie zdemaskować — zaśmiał się głucho. — Gdyby nie to, że żyją, bylibyście bezpieczni.
— Kto? — sarknęła Kaori, coraz bardziej tracąc nad sobą panowanie.
Wszystko, co do tej pory zrobiła, co starała się wykonać, ryzykując życie swoje oraz całego oddziału, okazało się tylko beznadzieją, przebiegłą iluzją, zaplanowaną przez pozornie sprawiedliwego człowieka. Miała ochotę wrzeszczeć, rozerwać go na strzępy; w dodatku gdzieś z tyłu głowy czaił się strach o pozostałych. Itachi i Sasuke nadal usilnie szukali Kakashiego, Madara przebywał na stole operacyjnym, a oni tkwili w martwym punkcie. Tymczasem nie pojawiająca się Yakiimo była niczym gwóźdź do zbudowanej przez ministra trumny.
— Nazwano ich Bogami — odparł z nieukrywanym zachwytem. — Szybsi, silniejsi, inteligentniejsi od zwykłych ludzi. Czasami ich umysły stawały się tak mocno rozwinięte, iż potrafili panować nad rzeczami, które dla zwykłego człowieka są tylko zagrożeniem. Na początku przeprowadzaliśmy eksperymenty na pojedynczych jednostkach, jednak gdy te zaczęły umierać, zajęliśmy się bliźniakami. Byli ze sobą w pewien sposób powiązani, dlatego skuteczność badań wzrosła do niemal stu procent. Wysyłaliśmy ich w najbardziej niebezpieczne miejsca, gdzie walczyli w skrajnych warunkach, bez wody, jedzenia, ciepłej odzieży, i wygrywali.
— Jesteś popieprzony — wyrwało się Mayako.
— Nie, jestem naukowcem — rzucił oschle. — Lecz pojawił się ktoś odstający od grupy. Z czasem zaczął się buntować. Nawet przeciwko własnej siostrze. Ignorował moje rozkazy, na końcu zburzył dom, w którym przeprowadzaliśmy testy i uciekł. Ścigałem go latami, a gdy znalazłem, okazało się, że pozwolił uciec siostrze, samemu zabijając moich agentów. — Odwrócił się do nich plecami i popatrzył przez okno. Wschód słońca zabarwił niebo na szaro i pomarańczowo. — Myślałem, że sam umarł pod gruzami. W dodatku ona kompletnie nic nie pamiętała, więc przestałem się interesować ich losami. Dopiero potem zrozumiałem, iż zostałem podstępem wciągnięty do przygotowanej przez niego gry. — Smętnie pokiwał głową.
Hoshi i Kaori wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, natomiast reszta milczała, nie do końca rozumiejąc, co właśnie próbował powiedzieć im Shimura.
— Wywiad miał być moją gwarancją. Faktycznie mocno odstajecie od poziomu Bogów, ale przy ciężkiej pracy i odpowiednim sprzęcie moglibyście ich powstrzymywać. Przynajmniej do momentu, aż wszystkich bym nie wybił.
— To propozycja pracy? — zapytał kpiąco kapitan. — Ty się po prostu boisz, Danzou. Spaprałeś swoją robotę i na samą myśl o zemście, robisz pod siebie. Wywiad to nie oddział, to pieprzona granica między dwoma wartymi siebie pojebami — zaśmiał się.
— Prawda kole w oczy — zwrócił się w ich stronę. — Chcieliście doświadczyć sławy, ale niczym nie różnicie się od zwykłych ochroniarzy.
— Mimo to, należą nam się dalsze wyjaśnienia — oznajmiła grobowym tonem Hoshi, krzyżując ramiona na piersi.
— Właściwie, niewiele pomyliliście się wysnuwając oskarżenia w stronę Yakiimo.
— Ona nie ma z tym nic wspólnego, jasne?! — Kaori ostrzegawczo wycelowała palec w pierś Shimury.
Ten niezrażony kontynuował.
— Człowiekiem, którego próbowałem zabić i, który próbuje zabić mnie jest Yahiko.
— Znaleźliśmy go. Rude włosy, kolczyki, był na kamerze, tam w więzieniu — wyliczała Maya.
— Owszem, był. Wiesz dlaczego?
— Bo jest świrem? — odparł sarkastycznie Naruto.
— Bo nazywa się Yahiko Inami — minister uśmiechnął się szyderczo.

<<>>

— Hidan! — wrzasnęła, przedzierając się przez tumany wzniesionego przez nią pyłu.
Nigdy nie sądziła, że będzie w stanie wjechać samochodem w ścianę budynku tylko po to, by uratować życie jakiejś cholernej szumowinie. Jednak tu nie chodziło tylko i wyłącznie o rodzinne więzi. Yahiko zabrał ją do niewielkiego, opuszczonego magazynu z materiałami budowlanymi i od początku, na spokojnie opowiedział o tym, kim naprawdę są. Bogowie. Słowo dźwięczało w jej głowie przy każdym oddechu, ale starała się je ignorować. Było jeszcze coś; Danozou — człowiek, którym nieprzerwanie gardziła — okazał się gorszą szumowiną. Miał drugie, okrutne oblicze, którego ręce były pomazane krwią niewinnych dzieci, dorosłych ludzi.
Mocniej zacisnęła pięści i przeskoczyła fragment wyrwanej ściany. Spod maski żółtego auta Mayako wydobywała się gęsta para, lecz Yakiimo zignorowała ją, brnąc przed siebie. Leżał przykuty do niebieskiego fotela rodem wyjętego z gabinetu stomatologicznego. W jego przedramieniu tkwiła wielka strzykawka. Opróżniona strzykawka. Zaklęła siarczyście. Hidan ani drgnął, nawet wtedy, gdy podeszła do niego i mocno potrząsnęła za ramię, poklepała po wciąż ciepłym policzku, krzyknęła prosto do ucha. Wyglądał, jakby spał. Spokojny, błogi wyraz twarzy, na której błąkał się delikatny uśmiech sprawił, że mimo całej nienawiści do tego człowieka, coś mocno ścisnęło ją za serce. Ogromna gula urosła w jej gardle, sprawiając, że omal nie zakrztusiła się własną śliną. Pod powiekami poczuła nieprzyjemne, ostre pieczenie, więc zamrugała gwałtownie, zdając sobie sprawę, że łzy spływały po jej policzkach. Rękę nadal trzymała na jego szczęce.
— Idiota — szepnęła, pochylając się i składając krótki pocałunek na czole mężczyzny.
— Jesteś pewna, co robisz? — Kakashi wreszcie wygramolił się z samochodu, chociaż przez chwilę myślała, że po prostu chciał zostawić ją samą z ciałem Hidana.
— Nie. Oczywiście, że nie — powtórzyła. — Ale gdzieś w tych murach jest Kiba i reszta, a ja należę do oddziału — rzuciła wściekle.
— Zabicie ministra nic nie da. — Skrzywił się, ale posłusznie poszedł za nią, kiedy wreszcie odpięła wszystkie kable i kajdanki od zmarłego przyjaciela.
— Nie zamierzam go zabić. Przyprowadzę go przed Yahiko. — Kopniakiem otworzyła drzwi.
Przywitała ich ciemność, więc Inami błyskawicznie zapaliła latarkę, świecąc nią po pomieszczeniu, wyglądającym niemal identycznie jak to, z którego właśnie wyszli. Oblizała spierzchnięte wargi, zaś Hatake leniwym ruchem przeładował pistolet, jednocześnie będąc gotów do ataku. Wiedział, że w przypadku rozgniewanej kryminalistki nie ma mowy o cichych wejściach czy uciekaniu. Swoją drogą, gdy z powrotem pojawiła się w mieszkaniu, oznajmiając mu, iż chce wyrównać rachunki i potrzebuje przy sobie kogoś doświadczonego, był w niemałym szoku. Większe zaskoczenie przyszło, gdy bez namysłu zgodził się jej pomóc.
— Pewnie są na górze — mruknął. Przytaknęła mu. — Ale i tak sprawdzimy wszystkie pomieszczenia. — Przewidział jej odpowiedź, na co zaśmiała się pod nosem, wyjmując z pokrowca na udzie nóż.
— Odetniemy mu drogę.
— I pogrążymy kapitana oraz dziewczyny.
— Czasami trzeba poświęcić kilka pionków.
— To nie gra, Yakiimo — warknął.
Posuwali się ciemnym korytarzem, za źródło światła mając słabą latarkę. Przewrócił oczami; zdecydowanie za długo milczała.
— To jest gra, złotko — prychnęła, wychylając się za róg ściany.
— Złotko? — Uniósł brew, ale nie odpowiedziała mu.
Była zbyt pochłonięta przyglądaniem się czwórce ubranych w czarne mundury żołnierzy, którzy rozglądali się gorączkowo. Kakashi wiedział, że to kompletni amatorzy, jednak zmuszony do obrony świeżak mógł spanikować i zrobić im większą krzywdę, niż przeczuwali. Mimo to, złośliwy uśmieszek Yakiimo dodał mu otuchy. Powoli wycelował w kolano jednego z nich, po czym pewnie nacisnął spust. Pocisk trafił w cel; żołnierz zawył z bólu, chwytając się mocno krwawiącej rany. Wtedy Inami biegiem ruszyła na pozostałych; Hatake osłaniał ją przed wszystkim, co mogło ją zranić lub spowolnić. Rzuciła się na pierwszego z brzegu, nóż wbijając mu w krtań. Drugiego Hatake postrzelił w serce, trzeci skończył ze skręconym karkiem. Jedynym, który przetrwał, był wykrwawiający się młodzik. Yakiimo złapała go za twarz, sprawiając, że rozszerzone oczy utkwił w jej ciemnych tęczówkach
— Szukam Danzou — wysyczała.
— Nie ma go tu. — Głośno przełknął ślinę. Kłamał.
— Gówno prawda — rzucił od niechcenia prokurator. — Hatake Kakashi, jestem naczelnym — przedstawił się, za co Inami spiorunowała go wzrokiem. — Gadaj.
— Pan minister zabronił komukolwiek się do niego zbliżać — wyszeptał gorączkowo.
— Pan minister zobaczy, jak podrzynam ci gardło. — Pchnęła go na ścianę.
Mężczyzna zawył, dłońmi obejmując nogę. Popatrzył na nią z przerażeniem.
— Ja nie żartuję — wyciągnęła kolejny nóż.
— Ona nie żartuje. — Kakashi twierdząco pokiwał głową.
— Dobrze… Dobrze… Pan Shimura jest na szóstym piętrze. — Żołnierz odetchnął głęboko.
— Jasne — powiedziała Yakiimo.
Nim Kakashi mrugnął okiem, ostrze po samą rękojeść tkwiło w piersi chłopaka. Ten zaskoczony, wydał z siebie coś na wzór jęku i, zalewając się krwią, przekrzywił głowę. Przestał mrugać.
— Musiałaś? — Popatrzył na nią z wyrzutem.
— Owszem, Kakashi. Jeśli chcesz wrócić do domu, nie zostawiaj świadków — poleciła.
— Skąd wzięłaś ten tekst? — prychnął.
— Od Danzou. Bo wiesz, teraz jestem Bogiem — zaśmiała się z zażenowaniem w głosie.
— Raczej nie moim. — Znowu się skrzywił, ona znowu się zaśmiała.
Cała ta sytuacja wydała mu się cholernie irracjonalna. W środku okropnego cyklonu, on i jakaś niespełna rozumu kryminalistka śmiali się i zabijali, jak gdyby nigdy nic. W dodatku nawet przez sekundę nie odczuł wyrzutów sumienia. Patrzył na to wszystko, przyjmując do wiadomości, że świat, w którym obecnie żyje, nie jest cudowną, pełną szczęścia instytucją. Wbrew postępowi, zgłębianiu wiedzy przez ludzi, nadal przetrwać mogli tylko najsilniejsi, a Hatake bynajmniej nie zamierzał być na końcu łańcucha.
— Co jeśli wyślą większą grupę? — zapytał, przerywając milczenie.
— Rozdzielimy się. — Niedbale wzruszyła ramionami. — Wezmę ich na siebie, ty pójdziesz uratować swoją kobietę — zaśmiała się.
Wiedział, że próbuje go zirytować i rozjuszyć. Udawało jej się to. Prychnął pod nosem, mocniej zaciskając palce na gnacie. Mayako była dla niego definitywnie skończona, ale nie potrafił zostawić jej na pastwę losu, szczególnie, że o tym, co się stanie, decydował minister.
Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Nie mogli znaleźć windy czy chociażby schodów, na które nalegała Inami. Od incydentu w więzieniu obiecała sobie, iż nigdy więcej nie wsiądzie do metalowej puszki, nawet jeśli oznaczałoby to kilkugodzinne wspinanie się po stopniach. Kiedy wreszcie odszukali swój cel, zrobiło się niepokojąco cicho, lecz nawet wtedy Yakiimo nie zwolniła kroku. Brnęła przed siebie, co jakiś czas nerwowym ruchem odgarniając blond włosy do tyłu. Kakashi po raz pierwszy widział ją bez tych zabawnych kitek i musiał przyznać, iż była wyjątkowo piękną kobietą. Niesamowicie delikatne rysy przywodziły mu na myśl porcelanową lalkę, ale wiedział też, że za tą idealną powłoką, skrywał się prawdziwy mrok. Yakiimo nie znała litości, nie rozpaczała długo po śmierci Hidana, po prostu załatwiała swoje sprawy tak, jak ją tego nauczono. Bez tracenia czasu na zbędne rzeczy. Właśnie taka była prawdziwa Inami.
— Zimna z ciebie suka — zauważył.
— Nawzajem — mruknęła, wyciągając kolejny nóż. Nie zostało ich zbyt wiele, a ona wciąż nie znała tej sztuczki z dzieciństwa, której użyła w szkolnej bibliotece.
— Co teraz? — przystanął obok niej.
Nawet nie spostrzegł, że doszli na szóste piętro. Z oddali dało się słyszeć przyciszone głosy, więc Inami przyłożyła wskazujący palec do ust i porozumiewawczo spojrzała na Kakashiego. Ten kiwnął głową, wysuwając się naprzód. Potrzebowali zaskoczenia, odpowiedniego momentu, by uderzyć i zadać, jak najwięcej obrażeń. Poza tym, wyciągnięcie czterech osób z łap chronionego ministra wydawało się niesamowicie trudnym, ale ekscytującym zadaniem. Hatake poczuł adrenalinę buzującą w jego żyłach, natomiast dziewczyna była nieznośnie opanowana.
— To pułapka?
— Nie — szepnęła, kucając. — Nie bawili się w to. Całe siły Shimura zgromadził właśnie tu.
Dla tej jednej chwili — pomyślała, zagryzając dolną wargę.
Kakashi patrzył na nią wyczekująco, ale w jego spojrzeniu czaiła się całkiem spora niepewność, toteż, nie zważając na niebezpieczeństwo, odwróciła się do niego zamaszyście, krzyżując ramiona na piersi.
— Atakiem im nie pomożemy — mówił o kapitanie i dziewczynach.
Ostentacyjnie przewróciła oczami. Miała ochotę dać im porządnego kopa. Każde z tamtych osób było specjalnie szkolone albo do walki, albo do szybkiego myślenia. To, że jeszcze nie wydostali się z tego przeklętego budynku świadczyło o ich wyjątkowej nieporadności.
I rozsądku — warknęła jej podświadomość.
— To jaki masz plan? — odetchnęła głęboko.
— Nie spodoba ci się — spojrzał na nią w dziwnie niezrozumiały sposób.
— Jak wszystko, co związane z ratowaniem innych — warknęła.

<<>>

Naruto zdał sobie sprawę, że byli obserwowani zaraz po tym, jak na korytarzu zaległa zupełna cisza. Słyszał swój własny, lekko przyspieszony oddech; nawet nie zwrócił uwagi na to, że w międzyczasie minister odebrał jakiś telefon, a całym budynkiem wstrząsnął huk. Twarz Shimury wyrażała zaciętość, ale w jego ciemnych oczach kryła się pewna doza strachu i niepewności. Kapitan przeczuwał, iż nawet plany kogoś tak wpływowego oraz przebiegłego mogą czasami spalić na panewce. Starał się podejść do sytuacji z dystansem, lecz nie potrafił odciąć się zupełnie. Widział przestraszone spojrzenia trzech kobiet, za które wziął odpowiedzialność i — szczerze mówiąc — liczył na cud.
— Więc — zaczął, ale natychmiast urwał, zdając sobie sprawę, że nie bardzo wie co powiedzieć.
— Więc? — Danozu uśmiechnął się jednym kącikiem.
Nim ktokolwiek ośmielił się wdać z nim w słowną zagrywkę, drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadło dwóch zdyszanych, ubranych w ciemne mundury mężczyzn. Karabiny trzymali pod ramionami, zaś ich krótkofalówki nieprzyjemnie trzeszczały. Zatrzymali się o krok przed kapitanem, toteż ten z zaciekawieniem przyglądał się ich plecom. Na pewno nie byliby zbyt dużym wyzwaniem, szczególnie dla niego, jednak na razie wolał niepotrzebnie nie ryzykować.
— Panie ministrze, to ważne — rzucił pierwszy.
Danzou przewrócił oczami.
— To mów.
— Raczej ja powinienem zabrać głos.
Odwrócili się błyskawicznie. Kakashi stał z pistoletem przystawionym do Yakiimo. Miała ściągnięte ramiona, lekko się szarpała, poza tym wyglądała na rozwścieczoną, ale coś sprawiało, iż tłumiła swoje emocje. Przez ciało Naruto przebiegł dreszcz. Oskarżył ją o spiskowanie z jakąś szumowiną, podczas gdy ona nie wiedziała nic na temat swojej przeszłości ani tego, kim dawniej była.
— Hatake — ucieszył się Shimura. — Miło, że wypełniasz swoje obowiązki.
— Miło, że pan to docenia — odparł rozluźniony. — Przyszedłem tu w interesach. Inami za resztę — warknął ozięble.
Mayako popatrzyła na niego z boku. Kakashi potrafił być pewnym siebie i zimnym skurwysynem, ale w tamtym momencie zaczęła się zastanawiać, dlaczego minister w ogóle próbuje z nim rozmawiać. Jeśli naczelny obrał sobie cel, zawsze do niego dosięgał, nawet jeśli oznaczałoby to zabicie ważnego człowieka. Na swoim nadgarstku poczuła delikatny uścisk zimnych palców Kaori. Każda z nich była niesamowicie niepewna, potrzebowały się nawzajem, chciały zdobyć gwarancję, że Yakiimo — jedna z nich — stoi po stronie Wywiadu.
— Co z panem Inuzuką? — Danzou uniósł brew.
— Nie obchodzi mnie — rzucił Hatake, przyciągając do siebie kryminalistkę. Ta szarpnęła się gwałtownie, wydając z siebie coś na wzór jęknięcia.
— Zatem zgoda. Panią Inami zostawiasz w moich rękach, a ty w towarzystwie kapitana i reszty opuścisz budynek. Wszystko, co się stało, zachowasz w tajemnicy — polecił.
— Co do joty. — Wzruszył ramionami.
Yakiimo gwałtownie zamrugała powiekami, a Maya zarejestrowała, jak kciuk Hatake delikatnie przesuwa się po skórze kobiety, dodając jej otuchy. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Zagryzła opuszkę kciuka, marszcząc brwi.
Kakashi puścił dłonie Inami i położył palce na jej plecach, ukradkiem zerkając na pozostałych. To, czy uda im się uciec, zależało tylko od stopnia zaufania jakim darzyli i jego, i kryminalistkę. Przez te kilka sekund nie potrafił jej popchnąć. Nie zapowiadało się na spektakularne zwycięstwo, ale zawsze istniał cień szansy na uratowanie ilu się tylko dało. Pchnął ją do przodu, a wtedy jej dłoń powędrowała do pokrowca na udzie. Wszystko działo się zbyt szybko. Skoczyła, odwróciła się wokół własnej osi i jednemu z żołnierzy wbiła nóż w kark. Drugiego Kakashi postrzelił tak, że mężczyzna wylądował na podłodze z wielką dziurą w brzuchu. Potem chwycił za ramię Mayako i brutalnie skierował ją do wyjścia, ponaglając resztę. Gdy wypadli na korytarz, kazał im nieprzerwanie biec za sobą; jako tako pamiętał ów budynek.
— Co z Yakii? — wydusiła z siebie Kaori.
— Ma porachunki do wyrównania — rzucił, oglądając się przez ramię.
Widział tylko poruszający się z gracją cień dziewczyny; pewnie próbowała dopaść Shimurę, ale skoro to właśnie on stworzył Bogów, pewnie sam znał jakieś sztuczki. Zaklął pod nosem. Kiedy znaleźli się na szerokim holu, przystanął zdyszany. Korytarze zbiegały się tutaj, a on nie umiał ocenić, który będzie najbezpieczniejszy. Rozejrzał się gorączkowo; niemal na karku czuł oddechy ścigających go żołnierzy. No i jeszcze Yakiimo, zostawił ją na pastwę losu po tym, jak zwróciła się do niego o pomoc.
— Dobra, tędy.  — Zagłuszył wyrzuty sumienia.
Coś nim szarpnęło, mignęło przed oczami, sprawiło, że jego stopy na kilka centymetrów oderwały się od podłoża. Poczuł przeszywający ból w klatce piersiowej, zdał sobie sprawę, że każdy oddech pali go żywym ogniem. Gdy z impetem wylądował na przeciwległej ścianie, usłyszał jedynie krzyk przerażonej Mayako i ciężkie kroki przed sobą. Z trudem podniósł wzrok, nadal nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. Wszystko zdawało się być mocno przytłumione, jakby ktoś wepchnął go pod taflę z wodą. Coś lepkiego sprawiało, iż ubranie przykleiło mu się do torsu. Bolało. Jęknął pod nosem, zdając sobie sprawę, że krew dosłownie go zalewa. Obok niego znalazła się Mayako. Miała przerażony wyraz twarzy; odruchowo złapała go za rękę i przyjrzała się ranie.
Jeden z wojskowych robotów podążał w ich stronę. Wysuwane, uzbrojone w ostrze ramię przebiło ciało Hatake, nim ten zobaczył, że w ciemności czai się kolejna przeszkoda. Kapitan sięgnął po pistolet, ale wydało mu się to niemal komiczne. Ostatnim razem tylko wybuch zniszczył to coś. Głośno przełknął ślinę.
— Musimy uciekać — wyszeptała Kaori, powoli cofając się.
— Nie! — wrzasnęła Okanao, zalewając się łzami.
Kakashi patrzył na nią nieprzytomnie, opierając policzek o ścianę. Powieki ciągle mu opadały, a zamglony wzrok nie potrafił skupić się na niczym, prócz jej twarzy. Z ust leciała mu krew, wydobywało się z nich też ciche rzężenie. Nie mógł normalnie oddychać. Robot przebił jego klatkę piersiową na wylot.
— Kakashi — wyszeptała Okanao, przyciskając swoje czoło do jego.
Nie miał siły by ją przyciągnąć czy chociażby odepchnąć. Na dziś zrobił swoje; wrócił, spróbował ich wyciągnąć, a teraz przyszło mu umierać na końcu jakiegoś obskurnego korytarza. Gdyby nie ból — roześmiałby się.
— May, idziemy. — Kapitan zbliżył się do nich.
— Nie zostawię go tutaj — wyłkała.
Kakashi kiwnął głową, ale zignorowała go.
— Przepraszam. — Maya pogłaskała go po włosach.
— Mayako, chodź. Trzeba znaleźć Kibę. — Kaori złapała ją za ramię i jednym ruchem pociągnęła do pionu. — Hoshi, spróbuj przez telefon podpiąć się do tego budynku. Inaczej utkniemy tu na zawsze.
— Jasne. — Nerwowym ruchem wyjęła aparat z kieszeni jeansów i szybko coś w nim wystukiwała.
Naruto popchnął kobiety do przodu, a samemu po raz ostatni spojrzał na uśmiech Hatake. Jego spojrzenie wyrażało rezygnację do tego stopnia, że coś mocno ścisnęło kapitana w środku, ale odwrócił wzrok, zacisnął zęby i poszedł w ślad za kobietami, pozostawiając za sobą stukot metalowego robota, powoli idącego w stronę naczelnego.
Kakashiemu ledwo udało się dosięgnąć pistoletu. Nie potrafił wstać, czy dobrze wycelować, jednak mając przed sobą przeciwnika, za którego stalową powłoką ukrywał się człowiek, uniósł gnata. Omal nie zakrztusił się własną posoką. Opuściły go siły i mdliło na widok rozpościerającej się kałuży ciepłej juchy.
— Bogowie… przesyłają.... pozdrowienia — nacisnął spust.

<<>>

Podziemny garaż był opustoszały. Oprócz niej, kolumn podtrzymujących sklepienie oraz czającego się gdzieś ministra, nie było tam nic godnego uwagi. Przy każdym kroku oblewał ją niesamowicie zimny pot; nie sądziła, że taki staruszek może mieć aż tyle siły i wigoru. Z trudem dotrzymywała mu kroku, a kiedy starli się w walce, została zraniona w udo. W dodatku nie miała już ani jednego noża, mimo to, nie zrezygnowała z pościgu. Pragnęła dopaść tego człowieka i własnymi rękami rozedrzeć go na kilka części.
Dopiero, gdy bez najmniejszych ogródek wyszedł jej naprzeciw, rozpościerając ramiona i drwiąc z niej, zdała sobie sprawę ze skali zagrożenia. Od początku szykował dla niej coś specjalnego, to była tylko kwestia czasu, ale nie spodziewała się, że ta jego ucieczka może okazać się częścią czegoś większego. Wyprostowała się gwałtownie, mierząc z nim ostrym spojrzeniem.
— Bogini we własnej osobie — zaśmiał się.
Prychnęła głośno, zaciskając pięści aż zbielały jej kostki.
— Więc może raczysz przede mną uklęknąć — syknęła.
Zaśmiał się ostentacyjnie. Wciąż chodził, przyglądał jej się, okrążał z każdej możliwej strony, oceniając.
— Jesteś słaba Yakiimo. Twój głupi brat pozbawił cię wszystkiego, na co tak ciężko pracowałaś. Sukcesu, umiejętności, więzi — wyliczał spokojnie.
— Wszystko to było wyłącznie twoje — warknęła, przystępując krok do przodu. — Takie skurwysyny powinny gnić w pierdlu, a nie rządzić krajem.
— Krajem zbudowanym na kłamstwach, co? — Przyjrzał jej się, wyrażając swoją wyższość.
Danzou pomagał ją stworzyć, więc wiedział o niej więcej, niż przypuszczała. Rozpracował jej styl walki, a nawet to, w jaki sposób myślała. Yakiimo miała wrażenie, iż nie walczy z Shimurą, tylko z samą sobą.
— Przez cały ten czas wiedziałeś, że on po ciebie przyjdzie. Dlaczego zatem jeszcze mnie nie zabiłeś? — zapytała, na chwilę uspokajając swój oddech.
— Moim jedynym celem jest złamać Yahiko. On ma w sobie więcej z dobrego przywódcy, niż wszyscy inni razem wzięci. Pokonując jego, pozbędę się reszty.
Oddalał się od niej, wciąż patrząc w oczy; rzucał jej nieme wyzwanie, które była skora przyjąć. Przygryzła dolną wargę. Nie było mowy o konfrontacji bez użycia broni, a ona tymczasowo jej nie posiadała. Okropne dreszcze przesunęły się po jej kręgosłupie.
— Właśnie dlatego tu jesteś, Yakiimo. Cząstka Yahiko żyje w tobie, i to jej pozbędę się jako pierwszej. — Zmrużył oczy.
Jak na zawołanie spod sufitu zaczęły spadać ciemne, męskie sylwetki. Ciężkie buty wywołały niemały rumor, a zszokowana Yakiimo zaczęła obracać się wokół własnej osi. Wszyscy mieli karabiny, pistolety albo zwykłe granaty. Wszyscy patrzyli właśnie na nią, odgradzając ją od uśmiechającego się ministra.
— Wygrałem — rzucił pod jej adresem.
Pierwszy strzał. Łydka zabolała ją do tego stopnia, że z jękiem upadła na kolano. Grzywka zasłoniła jej twarz i oczy pełne gniewu, żalu. Drugi strzał. Ramię krwawiło obficie, paląc niewyobrażalnym bólem. Znęcali się nad nią; chcieli, by zaczęła błagać o natychmiastową śmierć. Kolejna kula przeszyła udo kobiety, gdy ta próbowała jeszcze wstać na nogi.
Danzou podszedł do niej niezauważony i kolanem kopnął prosto w twarz. Plecami uderzyła o zimny beton, krzywiąc się. Strzyknięcie w kostce oraz gwałtowny ból — złamała nogę. Poza tym policzek nieprzyjemnie jej pulsował, rozpraszając. Pochylił się nad nią, przysłaniając jej drobną sylwetkę swoim rozległym cieniem. Zza pasa wyjął pistolet, wycelował.
— Naucz się wreszcie, że to ludzie tworzą bogów.
Strzał.
Spazm wstrząsnął jej ciałem. Z boku talii Inami trysnęła krew.
Strzał.
Jeden.
Drugi.
Piąty.
Obraz zaczął się rozmazywać. Słowa przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, chociaż wiedziała, że minister poruszał ustami.
Strzał.
Zaciągnęła się powietrzem, wyginając. Rozluźniła zaciśnięte pięści, opadła na łopatki, wypuściła tlen z płuc.
Kiba.

— YAKIIMO!

Yakiimo: Oesu, naprawdę ich zabiłam. xD Powoli mogę zacząć mówić, że to by było na tyle; ogromnymi krokami zbliżamy się do linii mety. Chociaż czasami było ciężko, czasami Wywiad dawał mi w kość, bo nie mogłam się skupić na niczym innym poza tym opowiadaniem, dobrnęłam do końca. Jestem z siebie dumna!
Generalnie nie wiem, co dziś ze sobą zrobić. Wczoraj byłam w klubie, ścigałam się samochodem i prawie przejechałam sarnę, ale spokojnie, dzięki refleksowi Kamila udało jej się uciec. Pogoda jest beznadzieja, ale może to i lepiej, przynajmniej zrobię coś pożytecznego albo chociaż się wyśpię. Według moich znajomych w dzień wyglądam, jak zombi, a w nocy mam ADHD. Nic na to nie poradzę. xD Poza tym, przegrałam życie. Kiedy wreszcie okazało się, że mogę iść do pracy, wypadło mi wesele i taki chuj z samodzielnego utrzymywania się.
Cóż jeszcze mogę dodać? Epilog mam napisany, ale pewnie na dniach całkowicie go zmienię. Konkursu na Lapidarium zupełnie nie ruszyłam, może najpierw przeczytam regulamin, ale pewnie znowu nie kiwnę palcem. xD Zupełnie zatraciłam się w siódmym sezonie GoT i jaram się spotkaniem Jon’a z Dany. <3 A tak baj de wej, to wiedzieliście, że czarna farba nie schodzi z brązowych włosów, nawet po kilkunastu umyciach? Bo ja właśnie się o tym przekonuję.
Także, do zobaczenia niebawem. Po weekendzie powinien ukazać się epilog, chyba w czwartek albo piątek, dokładnie wam nie powiem. xD Czekam na komentarze, hejty, zażalenia i co tam siedzi w waszej głowie. A, no właśnie, w międzyczasie zaserwuję wam kolejną jednopartówkę. Jest w pełni autorska i nie do końca wymyślona. Trochę czerpałam z życia, trochę dokolorowałam, ale zobaczymy, jak to wyjdzie.
Buziaki! :*

2 komentarze:

  1. Odkąd wciągnęłam się w czytanie kryminałów i thrillerów, zawsze pod koniec, w ostatnich rozdziałach mam taki rozpiernicz w głowie, że tylko siedzę, czytam i mamrocze pod nosem: "OOO JA, OOO JA, OOO JA, OOO JA, OOO JAAAAAAAAA, CO TU SIĘ...?" XDDD
    Także ten, OOO JA PIERNICZE. Rozwaliłaś mnie zupełnie. Mam taki kisiel w mózgu, że już nie wiem, co myśleć. Dałam się wkręcić i uwierzyłam w tego durnego terrorystę i, że Yahoko jest zły... ale Kakashiego to już wgl nie czaje. Ani tego, czemu go zabiłaś </3 Serio nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Może epilog mi pomoże poukładać myśli.
    Od początku tego opowiadania zastanawiałam się, czy aby nie przesadzasz, robiąc z Yakiimo taką wariatkę i przestępce, ale sama nie jesteś lepsza. CO CI TA BIEDNA SARNA ZROBIŁA, HĘ? XDD
    Czekam na epilog! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam to już wcześniej, ale nadal mam żałobę bo Hidanie i Kakashim ;_;
    Co ten drugi ci zawinił, co?

    Ale jest sztosik. Czekam na epilog żeby wszystko w końcu było wyjaśnione.

    OdpowiedzUsuń

CREATED BY
MAYAKO
ART: Kase661